Wreszcie i w Polsce
urodzinowe wydanie „Alicji w Krainie Czarów”! W dodatku jakie! W nowym
tłumaczeniu! Wydawnictwo Wasowscy wydało prawdziwe cudeńko, ważne i dla
wszystkich miłośników prozy Carrolla, i dla historii samej Krainy Czarów. Ale
nie tylko Alicja otrzymała prezent z okazji swoich urodzin; otrzymali go z
okazji jej urodzin (iście carrollowska logika) wszyscy alicjanofile. Dlaczego?
Ano dlatego, że każde kolejne tłumaczenie tej książki, to nie spotkanie na
nowo, ale nowe z nią spotkanie. Przynajmniej ja traktuję lekturę każdego
tłumaczenia jako lekturę ODRĘBNEJ książki. I tłumaczyć się z tego przekonania
chyba szczególnie nie muszę! A nowe tłumaczenie pana Grzegorza
Wasowskiego… niewierny przekład dodać trzeba – znakomite. Myślę, że taki
przekład mógł powstać dopiero teraz – po tylu latach obecności tej książki w
Polsce, po „okrzepnięciu” pozostałych przekładów. Widać w podejściu do Krainy
Czarów pewien szczególny dystans, na który nie mogli pozwolić sobie poprzedni
tłumacze. Z jednej strony wyczułam w
propozycji pana Wasowskiego pewną sztuczność (inwersje, nadużywanie
literackiego iż, słabość do
wyszukanej leksyki), jakby autor patrzył na Krainę Czarów z nieodczuwaną przeze
mnie we wcześniejszych tłumaczeniach, a wyczuwalną teraz podświadomie nutką ironii. Nie wiem, czy akurat to
mi się podobało, ale zachwyciło mnie co innego: niczym nieskrępowana, żywa i
przede wszystkim nieustanna zabawa słowem. Nieustanna – nie tylko w
newralgicznych fragmentach książki. Zapisałam kilka dobrych stron notatek tymi
uroczymi neologizmami i kontaminacjami, które skrzętnie notowałam. Cały tekst
najeżony jest zabawą słowem, cały jest więc nieustającą czytelniczą rozrywką na
najwyższym poziomie (wymagającą jednocześnie wyższego poziomu skupienia).
Oczywiście Pan Wasowski „narozrabiał” najbardziej (w dobrym tego słowa
znaczeniu) w tytulaturze rozdziałów, nazwach własnych mieszkańców i miejscach akcji. Królicza
nora to noryzyko, jezioro łez to łeziorko, ogoniasta opowieść to rymogon,
jaszczurka Bill to DemoBill, lokaje księżnej to Rybartłomiej i Żabartłomiej, a
nibyzółw to Żółw Zastępczy i Podrabiany Żółw. Kultowe już „ściąć jej głowę, czy
też "skrócić ją o głowę” zastąpione zostało odważnie kapitalnym i rytmicznym rach-ciachnięciem. Kot z
Cheshire został natomiast… Kotem ze Szczerzychowic. Genialne! Że też nikt nie wpadł
wcześniej na to, aby „upolskowić” Kota
Dziwaka! Polski akcent pojawił się także w opowieści myszy, która zamiast o
zupełnie nieznanych polskiemu czytelnikowi faktach z historii Anglii, opowiada
historię o… królu Jagielle i Matejce. Również genialne i również przedziwne, że
nikt nie wpadł na to przez ponad sto lat obecności Krainy Czarów w Polsce. Nie
do końca zrozumiałam jedynie zamysł „zaziębienia” wszystkich uczestników
szalonego podwieczorku, chwali się natomiast, że jest to pierwszy przekład,
kiedy Alicja… rozwiązuje zagadkę Kapelusznika. Ot!
Geniusz tłumacza, jego
niebywałe wyczucie Carrollowskiej prozy, objawił się jednak w całej okazałości
w Dnopowiastce, czyli opowieści Podrabianego Żółwia. To chyba najbardziej rozbudowany
w stosunku do oryginału fragment, nieprzyzwoicie wręcz oryginalny i twórczy.
Dodatkowo fragment, który mnie osobiście zawsze najbardziej bawił, bez względu
na tłumaczenie, więc tym większa była przyjemność z nowej odsłony Dnopowiastki. Tym razem Podrabiany Żółw wspomina zupełnie nowe przedmioty, takie jak chociażby: męczytanie, zamęczytanie czy…
trupisanie. Niezwykle twórcze podejście do oryginału! Autor przekładu pisze zresztą w
zakończeniu: jestem za tłumaczeniem oddającym ideę, a zatem nie słowo w słowo,
o ile to niemożliwe. Pisałam już przy okazji „Obławantury…” w Księgogrodzie,
napiszę z pełnym przekonaniem i teraz: Carroll byłby dumny z takiego
tłumaczenia jego Krainy Czarów – pojemnej tak bardzo, że aż nie do zapełnienia.
Ale, ale… nowy przekład to nie wszystko. Wspaniale wydany edytorsko tekst wzbogaca
wyklejka z kolorowymi reprodukcjami ilustracji z różnych wydań, na koniec
każdego rozdziału znajduje się czarno-biały przegląd ilustracji
odnoszących się bezpośrednio do tego właśnie rozdziału. Umożliwia to porównanie
zreprodukowanych ilustracji i graficznych interpretacji – co jest zawsze wielce przyjemnym
zadaniem. Dodatkowo reprodukcje te pochodzą ze starszych wydań, głównie z
początku XX wieku, wielu z nich najmoralniej w świecie nigdy nie widziałam, radość
była więc tym większa. W książce znalazł się także bogaty komentarz tłumacza,
lustrofy (czyli partie wierszowane z
Alicji po drugiej stronie lustra) w tłumaczeniu Pana Wasowskiego, interesujące
omówienie mistrzowskiego „Jabberwocky” Pani Ewy Rajewskiej oraz… wisienka na torcie: wszystkie
tłumaczenia Dżabbersmoka! (Jupi! Mogę wyrzucić kserówki!) Jednym słowem wspaniały urodzinowy prezent
dla czytelników i WIEKI krok na przód w historii polskiej percepcji Krainy Czarów. Założę się, że dłuuuuuugo jeszcze nic nie będzie w stanie przebić tego
wydania!
drobne niedociągnięcie to wg mnie brak polskich (europejskich) jednostek miar - w takim rewolucyjnym tłumaczeniu miały prawo się znaleźć; no i szkoda, redaktor tekstu nie dopilnował wielkości nrów odsyłaczy do przypisów - przy tak pieczołowitym opracowaniu razi to jakoś bardziej...
OdpowiedzUsuńpowyższe nie zmienia faktu, ze pozycja wspaniała