środa, 14 maja 2025

Koszmar w Krainie Czarów

 


Bardzo długo poszukiwałam tego wydania. Wiedziałam, że będzie to absolutne kuriozum w moich zbiorach, ale dopiero kiedy go zdobyłam, uzmysłowiłam sobie, jak bardzo "kuriozalne" to kuriozum...

Pierwszy powód rzuca się w oczy nawet po pobieżnym spojrzeniu na okładkę. Właściwie to bije po oczach bez względu na pobieżność spojrzenia. To okropne szkaradztwo Alicji - którego niczym, ale to po prostu niczym nie da się wytłumaczyć. Poza brzydotą postać jest nieforemna, wręcz karykaturalna, a buty Alicja mogłaby pożyczyć olbrzymowi. Z zupełnie innej bajki.

O dziwo, kiedy zajrzymy do środka, okazuje się, że cała reszta Krainy Czarów jest zupełnie udana i miła dla oka!!! Nie rozumiem więc tego straszliwego kontrastu między zupełnie nieudaną bohaterką a całkiem udaną resztą świata.

A teraz treść. Krótkie, kilkunastostronicowe adaptacje to najczęściej plątanina wątków z różnych źródeł, naprawdę różnych - oprócz jednego. Oryginału powieści.

Nie inaczej jest tutaj. Już w pierwszym akapicie okazuje się, że Alicja bardzo pragnie choć raz zobaczyć Krainę Czarów (skąd o niej wie?), ale jej siostra mówi, że przecież taka kraina nie istnieje. Następnie na scenę wkracza Biały Królik, a Alicja spada w głąb króliczej nory. Ba! Jest nawet stół, w zasadzie "maciupeńki stoliczek". I nawet ilustracja wspinającej się po jednej z jego nóg Alicji mogłaby zachwycić, tyle że wspina się ona po nogach masywnego drewnianego stołu, a nie stoliczka z oryginału.

Alicja rośnie, ale to nie przeszkadza jej na następnej stronie wypłynąć przez dziurkę od klucza (i tutaj uważne dziecko mogłoby zapytać, jakim cudem urosła i wypłynęła przez maleńką dziurkę, gdyby na ilustracji nie była to ogromna dziura na ogromny klucz). Ale to nie jedyne zaskoczenie, bowiem po drugiej stronie drzwi Alicja spotyka... gadatliwą gęś "która opowiedziała jej całe swoje życie". Hm... czyżby to zagubiona krewna Mamy Gąski z dziecięcych angielskich rymów? Skąd w ogóle GĘŚ w tej historii!

Potem wszystko idzie mniej więcej poprawnie, aż do momentu nieszczęsnej gry w krykieta. I tutaj maleńki, malenieńki plusik dla autora tej przedziwnej adaptacji. Wreszcie ktoś ujął się za tymi biednymi jeżami i jeszcze biedniejszymi flamingami! Alicja odmówiła udziału w grze, ponieważ: "nie chciała tak traktować zwierząt", co wywołało oczywiście wściekłość Królowej Kier. To męczeństwo zwierząt podkreśla zresztą jedna z ilustracji: flaming w ręku królowej jest blady i omdlały, a jeż ucieka co sił w krótkich łapkach. I chociaż, nie ukrywam, sam pomysł wplecenia w treść wątku traktowania zwierząt nie jest najgłupszy, to jednak nie pasuje kompletnie do Krainy Czarów, gdzie wszystko jest na niby.

Ale lećmy dalej. Scena sądu. Zając rzuca oskarżeniami w stronę Alicji. Że nie okazała czci Królowej i że... nie posiada ważnego dokumentu, który pozwalałby jej przebywać w Krainie Czarów! Taka sytuacja, biletowany pobyt! Wielkiego finału w tej książce też nie ma. Alicja nie prezentuje swojej wyższości, ale w panice ucieka po... schodkach z kart, wołając na pomoc siostrę.

Kraina Czarów okazuje się więc sennym koszmarem i bynajmniej nie zachęca do powrotów. Szkoda, bo na wyklejce znajdują się wskazówki dla rodziców, jak czytać z dzieckiem. I fajnie. Czytać, tylko niekoniecznie tego okropnego potworka, który z tyłu nosi bezprawną adnotację "tekst wg Lewisa Carrolla".  






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz